wtorek, 26 sierpnia 2014

Kontuzja - przekleństwo czy okazja do nowego początku?

Kiedy po ostatnim zeszłorocznym starcie, 11 listopada w Gdyni, zdecydowałem się na dwutygodniową przerwę, nie sądziłem, że z kontuzjami będę się męczył do teraz....
                                                                fot. maratonypolskie.pl

Po udanym starcie w Gdyni, zakończonym życiówką na 10km, podjąłem decyzję, że trzeba odpocząć przed przygotowaniami do wiosennego maratonu. Przez dwa tygodnie nie biegałem, kilka razy przejechałem się na rowerze. W pierwszym tygodniu po przerwie wróciłem do biegania z intensywnością, która wcześniej nie była dla mnie niczym specjalnym, ale jak się okazało, mój organizm był odmiennego zdania. Odezwało się kolano, które czasami nie pozwalało na przebiegnięcie nawet 5 kilometrów. Dojście z nim do ładu zajęło mi kilka miesięcy. Godziny spędzone na rolce do masażu, na rozciąganiu, na wizytach u fizjo, w tym u Kasi, pozwoliły mi uporać się z kolanem dopiero maju. W kwietniu udało mi się wystartować w Bydgoszczy na dyszkę, kolano powoli odpuszczało, ale ciągle je czułem. Jeszcze w Lublinie, na początku maja biegłem z tejpem, ale później kolano nie dawało już o sobie znaku.

Niestety, mniej więcej od marca męczę się z bólami piszczeli. Była miesięczna przerwa, zabiegi fizjoterapeutyczna, znowu rozciąganie. Kilka tygodni temu wróciłem do biegania. Dystans i tempo dobierała Kasia, tak żebym nie skończył biegania po tygodniu. Oczywiście, jestem mądrzejszy i za którymś razem musiałem pobiec dalej/szybciej i zamiast zrobić krok do przodu, zrobiłem dwa do tyłu.
W zeszłym tygodniu w końcu włączyłem szybsze jednostki, na pierwszym treningu były to trzydziestosekundowe przebieżki, następnym razem wydłużyły się do minuty, a ostatnio było to półtorej minuty. Dzisiaj, pierwszy raz od maja, w polu "dystans" pojawiła się nie cyfra, ale liczba. Prawie 11km przy tempie 5min/km. Mam nadzieję, że już niedługo przekroczę godzinę, a jutro piszczel nie da o sobie znać.

Ok, ale czy te kontuzje, czy to kolana, czy piszczela, czegoś mnie nauczyły? Chyba najbardziej pokory i cierpliwości. Do pewnego momentu niemal liczyłem dni, które straciłem przez kontuzje. Widziałem, jak inni biegają, a ja nawet na głupią piątkę nie mogłem wyjść. Ale w pewnym momencie stwierdziłem, że tydzień czy dwa mnie nie zbawi. Byłem pewien, że wrócę do biegania i wrócę jeszcze mocniejszy. Dzięki(!) kontuzjom doceniłem wpływ rozciągania, często traktowanego po omacku. Po paru latach poszedłem na basen, który pozwolił mi zapomnieć o bólu, a momentami dawał prawie taką samą frajdę jak bieganie. W czerwcu, kiedy ortopeda zabronił mi biegać, na basenie byłem 10 razy. Większą uwagę przywiązuje teraz do tego, o czym większość biegaczy zapomina - wzmocnienia mięśni brzucha i grzbietu. Nie możemy o tym zapominać jeżeli chcemy biegać dobrze technicznie i efektywnie. Wzmocnienie korpusu to jedno z zadań, które stawiam przed sobą i przed Marcinem, a blog będzie nas do tego motywował:)
Korzystając z tego, że pierwsze moje treningi były w tempie, które normalnie uznałbym za niezdatne do biegania, skupiłem się na poprawie techniki. Już wcześniej starałem się lądować na śródstopiu, żeby w pełni wykorzystać naturalną amortyzację i nie obciążać piszczeli. Dużą uwagę przywiązywałem do pracy rąk. To moja bolączka, szczególnie gdy biegam na zawodach, ręka nie idzie tak jakbym chciał, i korpus niepotrzebnie się buja. Zobaczymy jak będę się czuł po dzisiejszym treningu, ale mam nadzieję, że w tym tygodniu uda się wyskoczyć na bieżnie, o czym niezwłocznie poinformuje Was na blogu:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz